Site icon rugby.info.pl

Dwa dni, dwa różne mecze

Kto z Trójmiejskich kibiców postanowił w ostatni weekend wybrać się na półfinały polskiej ligi rugby mógł zobaczyć 2 zupełnie inne spotkania – sobotnie, nudne, rozgrywane przy sztucznym świetle i mżawce na śliskim boisku spotkanie w Gdyni, gdzie kibice nie szczędzili swoich gardeł oraz niedzielne, pasjonujące, grane przy pełnym słońcu i piknikowej atmosferze na trybunach w Gdańsku.

Konfrontacja Arki z Juvenią była meczem 2 zespołów, które od ligowego grania odpoczywały przez miesiąc (w ostatniej kolejce otrzymały walkowery od Pogoni i Ogniwa). Widać było, że w między czasie gracze gospodarzy – zwłaszcza Dawid Banaszek i Łukasz Szostek rozegrali w podobnych warunkach atmosferycznych mecz z Belgią i jako rozgrywający Arki – przyjęli podobną taktykę jak 2 tygodnie wcześniej pod wodzą trenera Putry.
Doskonałe przekopy i zawieszenia popularnego „Szatana” dały świetny efekt, gdyż stanowiły ogromny problem dla Krakowian, którzy często nie radzili sobie z chwytem z powietrza śliskiej piłki. To w pierwszej połowie, gdy gra toczyła się głównie na przekopy powodowało, że Arkowcy znacznie częściej gościli na połowie Juvenii i gdy tylko podopieczni Andrzeja Kozaka popełniali przewinienia karane rzutami karnymi – zgłaszali próby, a że Dawid Banaszek się nie mylił – do przerwy Arka prowadziła 12:6.
W drugiej połowie Juvenia spróbowała powalczyć o przyłożenie i przenosiła grę po karnych bliżej pola Arki. Na nieszczęście dla popularnych Smoków w drugiej połowie trener Maciej Stachura desygnował na boisko Mateusza Moroza, który w formacji autowej nie miał sobie równych i górował nawet nad etatowym kadrowiczem – Grzegorzem Falkiem, efektem czego było wygranie kilku kluczowych dla losów spotkania piłek. To właśnie zwycięstwo w tych dwóch elementach gry: przekopach i autach, przy dobrej dyspozycji kopacza (Banaszek) dała Arce zasłużone zwycięstwo 15:6. Gospodarzy należy pochwalić za postawę w końcówce meczu, gdy zamiast bronić bezpiecznego prowadzenia do końca walczyli o choćby jedno przyłożenie, które na pewno uradowałoby licznie zgromadzonych i głośno dopingujących swych ulubieńców gdyńskich kibiców.
Więcej o meczu i poszczególnych akcjach trudno pisać, gdyż ze względu na warunki atmosferyczne gra obu zespołów była podporządkowana taktyce, a to widowisku nigdy nie służy. Dodatkowo w trakcie meczu dość dużo było kontuzji i niepotrzebnych niesportowych zachowań (głównie graczy Juvenii) oraz…szukania piłek meczowej – efektem czego sędzia pokazał 5 żółtych kartek, a zawody trwały dłużej niż standardowy mecz piłkarski. Najlepiej ujął to siedzący na trybunach i komentujący mecze dla Polsatu Sport Krzysztof Serafin – dobrze, że tego meczu nie transmitujemy, bo nie miałbym o czym opowiadać!

Drugi mecz, zapowiadany jako wielki rewanż za Finał Pucharu Polski, potwierdził tylko, że… Lechia nie radzi sobie w Play-Off, a Budowlani zawsze grają w finale! To kolejny raz, gdy gdańszczanie po wygraniu części zasadniczej w półfinale, rozgrywanym przed własną publicznością, przegrywają. Tym razem gdański Dream-Team, w którym zagrało zaledwie 5 wychowanków (z czego osoba o tendencjach do pedanterii wykreśli jeszcze 2), nie zaprezentował nic, czym mógłby się przeciwstawić mądrze i zespołowo grającej ekipie z Łodzi. Z jednym wyjątkiem – postawy bardzo silnych formacji I i II linii w młynach dyktowanych, ale to 14 czerwca było za mało na ekipę z ulicy Górniczej.
Pierwsze 15 minut meczu to szturm Łodzian na pole punktowe Lechii i tylko dzięki indywidualnym błędom, bardzo aktywnego w ofensywie, Kamila Bobryka gospodarze zawdzięczają fakt, że nie stracili przyłożenia w tym fragmencie zawodów. Później gra się wyrównała, choć nadal toczona była na połowie Gdańszczan, którzy po stronie gości pojawili się tylko dwukrotnie – za każdym razem po złych przekopach Łukasza Żórawskiego. Po jednej z tych akcji Lechia wywalczyła karnego i przeniosła grę pod pole punktowe gości, dzięki niezawodnemu w tym elemencie Maciejowi Brażukowi wygrała aut i związała maula, który przepchnął rywali, a punkty zdobył Zorab Korkotadze. Z bardzo ostrego kąta podwyższył Dawid Popławski i na przerwę to Lechia, choć miała mniej z gry, schodziła na prowadzeniu.
Druga połowa to już dominacja podopiecznych Mirosława Żórawskiego, którzy trzykrotnie, po zespołowych akcjach zdobywali punkty z przyłożenia. Świetną partię rozgrywali Tomasz Stępień i Maciej Pabjańczyk, nie do zatrzymania był Merab Gabunia, a ich partnerzy bardzo skutecznie bronili wielokrotnie zmuszając Lechistów do błędów w przegrupowaniach, co sędzia Grzegorz Michalik skrupulatnie karał karnymi. Lechia walczyła ambitnie, aczkolwiek bardzo indywidualnie – efektowne rajdy Piotra Jurkowskiego i Mariusza Michalaka nie przyniosły skutku. Efekt? 20:7 i zasłużone zwycięstwo Budowlanych Łódź.
Po weekendowych meczach pojawiają się pytania odnośnie przegranych: czy po najlepszym sezonie w historii krakowskie Smoki poradzą sobie z poważnymi problemami finansowymi i znajdą sponsora, który umożliwi im dalszą grę w I lidze i czy Lechia po nieudanym bądź co bądź sezonie będzie w stanie utrzymać liczną armię zaciężną, czy też np. gracze wywodzący się z sochaczewskiego Orkana postanowią wzmocnić swój macierzysty klub, a pozostali poszukają szczęścia gdzie indziej?
Typy na finał? Wszyscy obserwatorzy weekendowych gier wieszczą zgodnym chórem, że nawet grając na wyjeździe to Budowlani wydają się być faworytem niedzielnego finału, ale… jeżeli jest w naszej lidze zespół, który potrafi sprawiać niespodzianki i wygrywać nawet wydawałoby się przegrane mecze, to jest to właśnie Arka.

Dlatego typować wyniku nie będę, ale z przyjemnością wybiorę się na Olimpijską by zobaczyć ten pojedynek!

Exit mobile version